niedziela, 9 lipca 2017

"Gizelle. Moje życie z bardzo dużym psem" Lauren Fern Wyatt


Jestem jedną z osób, którym wystarczy pokazać książkę z tematyką zwierzęcą, bym po chwili zapragnęła ją posiadać i czytać. W taki sposób w moje ręce trafiła właśnie ta książka i co prawda nie czytałam wcześniej opisu i nie wiedziałam, że to własnie autorka książki podzieliła się na papierze swoją historią. Cóż... Może tak nie do końca swoją, bo dzieloną z Gizelle, mastifką, którą autorka dostała na dziewiętnaste urodziny i od tamtej pory były nierozłączne. Znamy jednak okrutną formę czasu i łatwo można dojść do tego o czym jest ta historia. Na każdego kiedyś musi nadejść pora, tym razem wcale nie było inaczej. Zapraszam do poznania mojej opinii o wspaniałej historii tych dwóch wspaniałych istot.

Nie każdy z nas ma kolorowe życie, niektórzy gnębią się niską płacą, inni mają problemu w domu, a jeszcze inni pogłębiają swoją rozpacz z winy rodziców. Tak też było w tym przypadku, ponieważ z winy matki Lauren rozpadła się cała rodzina. Właśnie wtedy Lauren miała przyjemność poznać dość małego, uroczego szczeniaka jakim była Gizelle, która od tej pory miała rozświetlać życie dziewiętnastolatki. Prędko też stały się nierozłączne, choć mastifka osiągnęła dość pokaźne rozmiary, a sama waga psa nie pozostawała dłużna wzrostowi, mimo to poznały Nowy Jork i zamieszkały razem w akademiku, a wiadomo, że tam "dużo miejsca" jest pojęciem mocno dyskusyjnym. Sama Gizelle stała się powiernikiem młodej kobiety, była jej najlepszą przyjaciółką, terapeutką i najbliższą istotą, więc ich więź była naprawdę imponująca.
Niestety szczęście dziewczyny i suczki nie trwało tak długo, jakby sobie tego życzyły. Gizelle zachorowała na śmiertelną chorobę, a weterynarze mogli tylko rozkładać ręce, ponieważ nie wynaleziono na nią leku. To wtedy własnie Lauren rozpoczęła walkę o każdą chwilę, którą mogłaby spędzić ze swoją najwierniejszą towarzyszką. Zabrała ją w ostatnią podróż, by móc spełnić marzenia i zachować w sercu wiele najpiękniejszych chwil z ostatnich momentów życia swojej przyjaciółki.

Książka z pewnością należy do tych, które łamią serce, jednocześnie zadziwiając swoją prawdziwością. Poruszył mnie już sam fakt, że autorka miała odwagę przelać tę historię na papier, podzielić się z ludźmi kawałkiem swojego życia, wspomnieniami, które zapewne bolały, choć również dawały szczęście, bo... są o Gizelle, wiernej i wspaniałej towarzyszce, która do ostatnich chwil była ze swoim człowiekiem. Historia należy do tych pouczających, pomaga zrozumieć więź między człowiekiem, a zwierzęciem, tego nie da się opisać słowami, a przynajmniej jest to bardzo ciężkie zadanie, jednak wszyscy powinniśmy wiedzieć o co chodzi. Zwierzęta udowadniają swoją wierność, są szczerze, nie potrafią kłamać i to jest piękne. Nie ma lepszego kompana od czworonoga (lub dwu, w końcu bierzemy pod uwagę papugi ;) ), a każde zwierzę może zmienić nasze życie, odwrócić światopogląd i pokazać co jest tak naprawdę ważne.
Jeszcze raz, jestem pełna podziwu dla autorki, sama nie podjęłabym się opisywania takiej historii, gdyby przydarzyła się akurat mnie, jednak cieszę się, że taka książka powstała i ma szansę być nagłośniona, ponieważ należy jej się, a każdy powinien taką historię znać. Może na papierze nie jest długa, jednak autorka z pewnością ma dużo, dużo więcej wspomnień związanych ze swoją mastifką. Pozostaje mi tylko życzyć każdemu tak wspaniałego psa jakim była Gizelle, choć pamiętajcie, uparciuchy zwierzęce też są wspaniałe :)


http://www.harpercollins.pl/Recenzja napisana dzięki współpracy z wydawnictwem HarperCollins.

czwartek, 18 maja 2017

"Tudorowie. Narodziny dynastii" Joanna Hickson


Opis z okładki (ta książka ma naprawdę dobry opis, dlatego zostawiam):
 Anglia 1451 rok
Jasper i Edmund Tudorowie, przyrodni bracia Henryka VI Lancastera, wychowali się z dala od pałacu i dworskich intryg. Król sprowadza ich do Londynu, uznaje za prawowitych braci i obsypuje zaszczytami. Edmund żeni się z najbogatszą angielską arystokratką Małgorzatą Beaufort, a Jasper zarządza rodowymi włościami w Walii.
Anglia coraz bardziej pogrąża się w chaosie. Ród Yorków rości sobie pretensje do tronu i wybucha Wojna Dwóch Róż. Edmund, znany z bezwzględnej lojalności wobec Lancasterów, zostaje pojmany przez Edwarda Yorka i umiera w więzieniu. 
Jasper przejmuje opiekę nad jedynym synem Edmunda, Henrykiem. Teraz na nim spoczywa odpowiedzialność za losy rodu Tudorów. Trwa wojna, szala zwycięstwa przechyla się na stronę Yorków. Jeden fałszywy krok może prowadzić do zguby, dawni przyjaciele zmieniają strony i okazują się śmiertelnymi wrogami.
Odwaga i determinacja Jaspera sprawiają, że po kilkunastu latach jego bratanek zasiądzie na tronie jako Henryk VII, dając początek dynastii Tudorów.

 Literatura historyczna jest chyba jedną z moich ulubionych, choć niestety jest najrzadziej na moim blogu spotykana, jednak niedługo prawdopodobnie się to odmieni, gdyż zabieram się w końcu za pisanie o książkach nieco bardziej wymagających od czytelnika. Uważam, że jest to dobre oderwanie się lekkości obecnie popularnych książek.
Ta powieść jest historią fabularyzowaną, czymś ogólnodostępnym i łatwym w odbiorze, bardzo pomocnym w poznaniu kawałka świata z przeszłości i w większości bardzo zajmuje czas czytelnikowi, zwyczajnie wciąga i pochłania bez reszty. Narodziny Tudorów obiecują, że przedstawią nam jak Henryk VII zasiadł na tronie i ja czytam o tym już któryś raz, jednak każda książka tego rodzaju jest napisana w taki sposób, że czuję się jakbym odkrywała historię na nowo, niezwykła rzecz. Autorka bardzo dobrze oddała realia tamtych czasów, konkretnie sposobów panowania Yorków o których dowiadywałam się z przekładów historycznych, które są oczywiście również ogólnodostępne, wystarczy trochę poszukać. Można powiedzieć, że jest to jedna z rozsądnie i mądrze napisanych książek, które czytałam, ale po prawdzie również nie zdarzyło mi się sięgnąć po jakąś specjalnie złą, więc ta pozostanie w moim sercu nieco powyżej przeciętnej, wymagałam więcej faktów i ciekawostek, a nie powielania wszystkiego, co już zostało napisane. Duży plus za sposób przedstawienia

Autorka umiliła nam czytanie, zapewniła dobre fakty, okroiła nieco zbędne fakty, co nadało powieści tempa, które sprzyja lekturze. Intrygi zostały opisane w sposób interesujący, wręcz pochłaniający, a w dodatku napędza całą machinę fabularną, czytelnik może się tylko rozpływać podczas zapoznawania się z lekturą i przeżywać w swojej głowie kolejne sceny z kartek powieści. Joanna Hickson zapewniła nam odpowiednią dawkę (dużą) prawdziwej, rzetelnej historii, jej faktów, dlatego wszyscy z pewnością znajdą tu coś dla siebie, a fani historii będą wniebowzięci. Dodatkowo zadbano, by w książce znalazło się drzewo genealogiczne, które ułatwia nam zapoznanie wszystkich ludzi, który, jak wiadomo, nie mamy zbytnio jak pamiętać, czy poznać, musimy w większości zawierzać pisarzom. Te kilkaset stron wprawiło mnie w dobry nastrój, bo w końcu przeczytałam coś, co opłacało się przeczytać.

 Zdecydowanie polecam fanom powieści historycznych na zasadzie fabularyzowania, świetny zabieg literacki moim zdaniem. Z pewnością każdy znajdzie coś tu dla siebie, można uznać, że to kryminał od 1451 roku i w dodatku na faktach ;)

http://www.harpercollins.pl/Recenzja napisana dzięki współpracy z wydawnictwem HarperCollins.

środa, 17 maja 2017

"Nic do stracenia. Początek" Kirsty Moseley


 Każdy ma swoje wyobrażenie szesnastych urodzin, jedni chcą je spędzić w gronie rodziny, inni ze znajomymi, ale są też tacy jak Anna Spencer, którzy chcą złamać reguły i przedwcześnie spędzić urodziny w klubie. Dziewczyna wybiera się tam ze swoi chłopakiem, prawdopodobnie mężczyzną jej życia i postanawiają uhonorować jej urodziny całonocną imprezą, tańcem i zabawą. Niestety te urodziny nie kończą się dobrze za sprawą Cartera Thomasa, który handluje bronią i diluje. Ten mężczyzna zmienia na długi czas życie Anny w piekło.
 Każdy ma swoje wyobrażenie idealnej pracy, oczywiście jedni wolą ciepłą posadę w biurze, niektórzy woleliby mieć więcej ruchu, ale są też tacy jak Ashton Taylor, który został komandosem i chce dostać jakiś poważny przydział, jako że jest najlepszy. Ku zdziwieniu jego przydziałem jest Anna Spencer, córka senatora i kandydata na prezydenta, ponoć problemowa dziewczyna, która już wielu zdążyła przegonić i nakłonić do zmiany posady, dziewczyna z problemami o której bezpieczeństwo martwi się ojciec. Ashton przyjmuje wyzwanie i jest gotów stawić czoła udawaniu chłopaka nieprzewidywalnej Anny.
 Niedługo Carter Thomas znów może pojawić się w życiu Anny, tym razem jednak ona może mieć u swojego boku doświadczonego komandosa.

 Książka satysfakcjonująca. Nie zdarzyło mi się od dawna zderzyć z podobną tematyką, częściej jest to popularyzowany wątek w filmach, jednak w książce sprawdza się zdecydowanie lepiej. Autorka wyraźnie od początku miała plan na wydarzenia, nie ma tu zbędnego chaosu, wręcz przeciwnie, wszystko jest przejrzyste, szybko można się zorientować o co chodzi, gdyż po prostu wszystko zostaje nam wytłumaczone.
Mankamentem są bohaterzy. Ma się wrażenie, że są oni utartym przez Kirsty Moseley schematem, dziewczyna potrzebuje towarzystwa, by zasnąć, a mężczyzna jest idealny, poświęcony swojemu zadaniu. Kojarzycie to z jakąś książką? Jeśli nie, to przeczytajcie inne książki tej autorki, albo nie, zależy czy lubicie mielenie w kółko tych samych typów postaci. Anna od początku sprawiała mi problem, niby opryskliwa, problematyczna, wielu ludzi traciło przez nią pracę, a tu nagle zjawia się Ashton i jak ręką odjął, zmienia swoje nastawienie, jest już zdecydowanie bardziej przystępna, pozwala mu siedzieć w swoim pokoju, ba, leżeć w jednym łóżku. To bohaterka, która ma mocny charakter do czasu poznania książkowego przystojniaka, a szkoda, bo miała potencjał na świetną postać żeńską. O Ashtonie mogę powiedzieć tyle, że jest taki, jak większość książkowych mężczyzn, opiekuńczy, zaradny, łamiący problematyczny charakter głównej bohaterki, a w dodatku nastawiony na pracę, na plus jest też to, że nie jest typowym książkowym playboyem. Mimo stereotypów u bohaterów razem stanowią ładną całość w tej historii i nie drażnią, a nawet wydają się niebanalni, dopiero po rozłożeniu ich charakterów na czynniki widać ogólne problemy z oryginalnością.
 Akcja i tematyka podobają mi się najbardziej. To, co musiała przeżyć główna bohaterka jest zatrważające i pokazuje, że nie jesteśmy wszechmocni, że czasami nie możemy nic zrobić, ale mimo krzywd musimy ruszyć do przodu, dać sobie czas. Mamy mocno podkreślony wątek radzenia sobie z demonami przeszłości i mimo, że akcja biegnie do przodu bardzo szybko, to mamy dobrze rozbudowane, oraz opisane cierpienie głównej bohaterki. Niestety uważam, że sam początek, pierwsze kilkadziesiąt stron książki najbardziej wciąga czytelnika, a później zostajemy zasypywani toną cukru, ponieważ wkrada się całkiem spora ilość przesłodzonych scen, a jakby je trochę zneutralizować, to mielibyśmy bardzo, ale to bardzo dobrą książkę. Niemniej, podobała mi się cała historia, czytało się lekko, samo zakończenie spowodowało, że aż chce się sięgnąć po kolejny tom i mam nadzieję, że się nie zawiodę.

Tom pierwszy cyklu Guarded Hearths zapowiada nam naprawdę dobrą serię, którą warto przeczytać dla rozluźnienia, odbicia się od lektur cięższych i bardziej wymagających. Ta książka pozwala nam odpocząć, zrelaksować się, a jednocześnie wciąga i niezwykle umila czas. Fabuła ma sens, w dodatku jest specyficzna, dość niecodzienna biorąc pod uwagę inne książki tego typu, gdzie wydarzenia mają się ku sobie, a my mamy wrażenie, że czytamy tę samą historię, tylko z innymi bohaterami. Ja jeszcze nie zderzyłam się z tak przeprowadzoną akcją, dlatego też jestem zadowolona i trafiam na listę szczęśliwych i usatysfakcjonowanych odbiorców tej książki.



http://www.harpercollins.pl/Recenzja napisana dzięki współpracy z wydawnictwem HarperCollins.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

"Firstlife. Pierwsze życie" Gena Showalter



 Życie zaczyna się dopiero po śmierci, dla tej historii właśnie taka jest rzeczywistość, tylko umiera się szybciej, a każdy musi do dnia swojej śmierci wybrać frakcję do której dołączą- Trojkę, lub Miriadę, obie toczą zażarty bój o Niezwerbowanych. Tenley od zawsze posiadała ogromny dar, moc tak wielką, że obie frakcje pragną mieć ją po swojej stronie. Mimo wszystko Ten nie chce opowiedzieć się za żadną stroną, a niedługo ma się przekonać, że takie niezdecydowanie i zwlekanie przynosi niekoniecznie dobre skutki.

 Trójkąt miłosny! Tak, nikt by się nie spodziewał, że to już tryliardowa powieść z trójkątem miłosnym (bo przecież przy każdej nastolatce zawsze kręci się dwóch chłopaków, tak?). Poznajcie Kiliana i Archera, dwóch adonisów, którzy kręcą się wokół naszej głównej bohaterki. Kilian jest aroganckim, zapatrzonym w siebie egoistą, a Archer... Hem... Archer jest przystojny (postać tak płaska, że nie ma co o niej powiedzieć). Kogo wybrała Tenley? Oczywiście Kiliana, co możemy poznać po większym skupieniu się na jego osobie i cechach w książce. Tak, dobrze się czyta książki z trójkątem miłosny, ale to jest temat wałkowany od lat i nic nowego nam to już nie wniesie. Możemy jednak zawsze skoncentrować się na głównej bohaterce, która nie grzeszy inteligencją, jest bardziej łatwowierna niż dziecko, a mimo to uważa, że jest dość aspołeczna i zamknięta na innych. Cóż, z większą sprzecznością się jeszcze nie spotkałam

 Powieść jaką jest "Firstlife" z pewnością przynosi wiele sprzeczności, między innymi dlatego, że bardzo kojarzy się z wieloma innymi książkami, przykładowo z "Niezgodną" V. Roth, albo z "Plagą samobójców" S. Young, co mówi nam, że nie jest łatwo napisać książkę bez (nawet przypadkowego) wzorowania się na tym co przeczytaliśmy. Pozytyw jest taki, że jeśli ktoś jest fanem wymienionych powyżej książek, to może po tę sięgnąć bez wahania, inaczej jest z tymi, co jeszcze mają lekkie uprzedzenia. Historia, która jest zawarta w tej książce, nie mówi nam praktycznie nic. Często błądziłam i szukałam odniesienia do tego, co autorka wymyśliła i nam podała na tacy, jednak dla mnie motyw przewodni był niemal niewyczuwalny, niezbyt było wiadomo o co chodzi samej autorce, a bohaterka chyba nie wiedziała nic o tym, co robi. Tak, dostajemy świetną akcję, ciągle coś się dzieje, nie ma momentu, byśmy się nudzili, jednak ona do niczego nie prowadzi. Do teraz nie mam pojęcia o co chodziło (a może po prostu nie umiem czytać ;) ). W dodatku jeśli myślicie, że przez całą książkę poznacie moc głównej bohaterki, to jesteście w błędzie, nie znajdziecie wzmianki o tym, a przecież książka nie należy do tych króciutkich. Nie wiem dlaczego autorka nam tego nie zdradziła, ale przecież nie opisała też dokładnie świata w jakim się poruszamy., czasami zmieniała wygląd bohaterów (a szkoda), nie mamy pojęcia też o ludziach odpowiedzialnych za frakcje. Jedyne co muszę przyznać, to fakt, że zakończenie książki sprawiło, że moja ocena jest wyższa, ale mnie łatwo przekonać samymi zakończeniami, bo wiadomo, że dobrze napisane zakończenie jest większością sukcesu, ludzie po prostu je najbardziej zapamiętują i dlatego strasznie oddziałuje to na ocenę końcową.

Podsumowując: książka wciąga mimo swoich błędów, zmarnowany potencjał książki, bohaterowie naiwni i płytcy, w dodatku mamy standardowy trójkąt miłosny, historia nie należy do najlepszych, ale za to okładka jest przepiękna. Wyczuwam, że to kolejna książka z tych, które albo się kocha, albo nienawidzi. Cóż, ja się bardziej skłaniam ku tej drugiej opcji, a wy?


http://www.harpercollins.pl/Recenzja napisana dzięki współpracy z wydawnictwem HarperCollins.

wtorek, 14 marca 2017

NIE dla jednolitej ceny książki.

 Jestem wieloletnim czytelnikiem i nie wyobrażam sobie wprowadzenia ustawy o jednolitej cenie książki. Czekam na wiele kontynuacji serii na które nie będzie mnie stać (pewnie jak i wielu z was), bo ktoś postanowił, że książki przez rok od wydania będą miały jedną cenę, która zapewne nie będzie tak dobra, jak obecne ceny w księgarniach internetowych typu Nieprzeczytane.pl, Czytam.pl, Livro, Aros, czy Bonito. Te księgarnie tylko stracą na tej ustawie, ponieważ taka forma nie będzie się czytelnikom opłacała, będą musieli dopłacić za wysyłkę, a przecież mogą iść do księgarni stacjonarnej i kupić taniej. Ta ustawa uderza nie tylko w nas, ale też w księgarnie internetowe, które przecież uwielbiamy z powodu świetnych promocji, dodatkowych zakładek, i dużego asortymentu, którym nie może się pochwalić żadna księgarnia stacjonarna, a przynajmniej nie dostaniemy tam wszystkiego od ręki.
 Ceny małych książeczek dla dzieci będą miały być równe z cenami książek naukowych, czy np. fantastyki? Książka licząca 1000 stron, będzie miała taką samą cenę, jak książka, która ma ich 250? Może podręczniki dla studentów będą kosztować tyle, ile książka beletrystyczna? (To akurat byłoby dobre dla tych studentów, którzy mają taką sytuację, że jeden podręcznik kosztuje obecnie koło 200zł) Zapewne twarde, miękkie i zintegrowane okładki też będą kosztować tyle samo? Nie będzie serii w kioskach, nie znajdziecie też książek jako dodatków np. w gazetach. Pomyślcie ile może zmienić ta ustawa, niektóre książki nie będą wychodzić, jeśli sprzedaż nowych tytułów spadnie, a jestem pewna, że tak będzie, bo są ci, co będą czekać cały rok, aż cena spadnie do rozsądnej kwoty, choć wiadomo, że z bólem serca.
 Zastanawialiście się jak ta ustawa pomoże wydawnictwom? Cóż, przeczytałam świetny artykuł od wydawnictwa Jaguar: "Cena sztywna jak trup" i powiem tak: nic dodać, nic ująć. Informację dostaliśmy z pierwszej ręki, wydawnictwa raczej nie zarobią na tej ustawie kokosów, zapewne będą stratni w wielu kwestiach. Polecam zapoznać się z tym artykułem w razie wątpliwości co do zajęcia jakiejkolwiek strony w tej dyskusji.
 Oni już zaczęli swoją "Grę o tron". My również walczmy o swoje, nie pozwólmy na uderzanie w nas i naszą pasję, bądźmy tak silni i odważni, jak wielu bohaterów naszych książek. To nic nie kosztuje, podpisać petycję może każdy. Przynajmniej będziemy mieli poczucie, że zrobiliśmy COŚ by zaprotestować, pokazać, że nie damy się zwariować i że umiemy postawić na swoim.




Link do petycji: KLIK
Link do akcji na Facebooku: KLIK
Link do strony PIK z ustawą: KLIK



poniedziałek, 13 marca 2017

"Ukryte działania" Margot Lee Shetterly

 Temat segregacji rasowej, częstego poniżania ze względu na płeć, brak równości płac i tuszowanie tego wszystkiego przez wiele, wiele lat. Takie właśnie tematy porusza ta książka o czterech czarnoskórych afroamerykanek, które pracowały jako jedne pierwszych i nielicznych matematyczek (płci żeńskiej) w NASA, zwanej też jako NACA. Kobiety te pracowały tam jako "liczące", jednak w pracy traktowane były nierówno. Miały dużo niższe pensje od mężczyzn, dodatkowo były na gorszych warunkach pracy. Każdego dnia zmagały się z rasizmem i dyskryminacją ze strony innych - "białych" pracowników. Jednak, gdyby nie one, to podejrzewam, że misje wysyłania ludzi w kosmos opóźniłyby się w stopniu bardzo znaczącym, co doprowadziłoby do wielu strat, nie tylko materialnych. Te kobiety robiły to, co uważały za słuszne, szły pod prąd i nie poddawały się, choć wielu na ich miejscu by nie podołało.

  Książka z pewnością ma wiele kontrowersyjnych tematów, nawet w obecnych czasach. Nie da się nie zauważyć, że kolor skóry, kraj pochodzenia, czy płeć, to nadal tematy tabu w wielu sytuacjach. Wstyd, że mimo XXI wieku, wielu nowych technologii, możliwości zwiedzania różnych krajów i przede wszystkim - mimo posiadania wykształcenia i prawa do studiowania, istnieją nadal tematy segregacji rasowej, płci i wielu innych przypadków, którym ludzie zrobili "przekrój" wiele lat temu i podzielili na te "gorsze" i "lepsze". Cieszę się, że ta książka łamie stereotypy, a pokazuje fakty. Wygląd człowieka nie mówi nam nic o jego intelekcie i gatunek homosapiens powinien pojąć to już wiele lat temu. Jestem dumna z tych kobiet, które prą do przodu i zdobywają sukcesy bez podążaniu metodą "po trupach".
 Autorka tej książki nie przedstawiła nam cukierkowych faktów, nie podkoloryzowała fabuły, by ta była bardziej "zjadliwa" dla czytelnika. Z pewnością to by tylko zepsuło tę książkę. Mamy tu także wiele naukowych określeń, z pewnością pasjonaci NASA będą tym usatysfakcjonowani, ja jestem w tym temacie całkowitym laikiem, więc często przerywałam czytanie, by sprawdzić dokładniej o co chodzi poprzez wpisywanie haseł w internet. Zapewniam od razu, że to tylko moja dociekliwość sprawiała, że chciałam się dowiedzieć więcej, ogólnie da się przeczytać całość ze zrozumieniem bez sprawdzania terminów i znaczeń niektórych słów. Autorka włożyła bardzo dużo w wiele informacji, które pojawiły się w tej książce, jak oryginalne fragmenty wywiadów i reportaże, mamy cały opis konkretnych dni, pogody, obecnych tam ludzi, co robi ogromne wrażenie, ale czasami może przytłoczyć i porządnie zniechęcić do dalszego poznawania fabuły, trzeba wtedy zagryźć zęby i wytrzymać, opłaca się. Znajdziemy tu też zdjęcia, które tylko pomogą nam sobie wszystko zobrazować. Trzeba się tu spodziewać większej ilości czystych faktów, które nie zawsze trzymają się rytmu powieści, a częściej nabierają kształt podobny do literatury faktu, według mnie po prostu znajduje się gdzieś pomiędzy.   Książka należy do tych, które "otwierają oczy" i zaciekawiają czytelnika, ja byłam bardzo zadowolona z możliwości przeczytania tej powieści, poznania kawałka historii, co choć trochę poszerzyło moją wiedzę, w końcu trzeba być otwartym na nowe, czyż nie?

 Polecam fanom NASA i licznych smaczków naukowych, ale szczególnie zachęcam do przeczytania każdego, to jedna z tych książek, które po prostu warto znać :)


http://www.harpercollins.pl/Dziękuję oczywiście wydawnictwu HarperCollins Polska za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.

czwartek, 9 marca 2017

"Chłopak, który chciał zacząć od nowa" Kirsty Moseley


 Czasami chcielibyśmy cofnąć niektóre z naszych czynów, a powody do tego są różne, od wygłupienia się i wstydu, do przestępstwa, jak u głównego bohatera tej książki. Wtedy, gdy nie ma realnej możliwości naprawy, większość chce zacząć od nowa, z czystą kartą. Jedynak czy z taką przeszłością, jaką ma główny bohater da się mieć spokojną przyszłość? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie po zapoznaniu się z tą powieścią.

 Jamie Cole dopiero co wyszedł z poprawczaka i już zdążył się wpakować w kłopoty, które doprowadziły go pod ścianę, bez większej możliwości ucieczki. Chłopak stara się zacząć życie od nowa, choć i tak nie będzie mu dane mieć czystej karty. Teraz pozostało mu dążenie do ponownego odzyskania swojego życia. Pewnego dnia w klubie poznaje Ellie i odtąd będzie musiał zmagać się jeszcze bardziej z przeciwnościami losu, by móc mieć to, czego sam z całej siły pragnie.
 Ellie jest całkowitym przeciwieństwem Jamiego. Pochodzi z zamożnej rodziny, jest popularna jako cheerleaderka i ma idealnego chłopaka, jednak dochodzi między nimi do rozstania, a dziewczyna chce odetchnąć, ulec zabawie i z pewnością nie chce się angażować w nowy związek. Coś się jednak zmieni, a ona sama będzie tym w dużej mierze zaskoczona. Za szybko stara się poukładać swoje życie, a to niekoniecznie może skończyć się po jej myśli.

 Fabuła jest typowa, jak dla większości romansów dla młodzieży, jednak czyta się ją naprawdę szybko i książka wciąga niemiłosiernie, a czytelnik wciąż chce wiedzieć co dalej. Sądzę, że to dobre zagranie dla tej powieści, świadczy o tym, że autorka potrafi zaciekawić czytelnika i utrzymywać w nim nutę niepewności do ostatniej strony, choć historia wcale nie przewiduje zawrotnych zwrotów akcji, choć końcówka może być dla tych „przewidywalnych” niezłym zdziwieniem. Idąc nie po kolei, wspomnę też o początku, w który dość ciężko się wgryźć, bo jest poprowadzony zbyt prostolinijnie, jednak później wszystko wraca na swoje tory i wynagradza początkową „mękę”, więc pamiętajcie, że trzeba się zawziąć i przetrwać ten początek. Tempo akcji jest niezwykle szybkie, autorka zaczęła zbyt dużo wątków, by później najwidoczniej zdać sobie sprawę, że trzeba je szybko ukończyć i dlatego są one pobieżne, czasami wręcz zbędne. Wykreowanie bohaterów również pozostawia wiele do życzenia, niestety wyszli oni płasko i mają w sobie tylko kilka wybijających się mocno cech, jak np. wrażenie, że Ellie jest zbyt ufna, które towarzyszyło mi przez większość książki. Gdyby rozwinąć bardziej ich cechy, to zapewne mielibyśmy parę świetnych bohaterów, a tak nie wyróżniają się specjalnie z tłumu. Nie spotkamy się tu jednak z nadmiernymi i wręcz zbędnymi opisami, autorka zrobiła nam tę przysługę i była rzeczowa, dzięki czemu książkę się pochłania bez pamięci i przy tym nie widzi z początku większości niedociągnięć, które tu się znajdują. Plusem jest też to, że główny bohater nie jest doskonały, a to jest ponoć bardzo rzadko spotykane i jestem bardzo zadowolona z tego, że w końcu mężczyzna w powieści nie jest przesadnie wykreowany, ma swoje wady i nie wygląda jak Adonis, co wpływa na fakt, że można wyobrazić go sobie realnie, jako zwykłego, realnego chłopaka.


 Z pewnością spodoba się tym, którzy nie czytali na tony romansów dla młodzieży, ponieważ może to być dla nich świetną odskocznią od zupełnie innych książek. Polecam też fanom gatunku, z pewnością znajdą tutaj to, co lubią.

http://www.harpercollins.pl/
Dziękuję oczywiście wydawnictwu HarperCollins Polska za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.


wtorek, 28 lutego 2017

"Making faces" Amy Harmon


 Ile trzeba przeżyć, by móc powiedzieć, że miało się ciężko w życiu? Czy musi to być tragedia rodzinna, śmierć kogoś bliskiego, choroba, która dotknęła nas, lub najbliższych? Niekoniecznie, każdy z nas reaguje inaczej na ciężkie tematy i wstrząsające historie, a każdy z nas ma swój stopień bólu. W tej książce zawartych jest wielu bohaterów, którzy nie mieli w życiu lekko, przeżyli coś, co choć trochę zatrząsnęło ich światem, a każdy z nich reaguje inaczej na to, co go spotkało. Tylko czy da się mieć optymistyczne nastawienie w każdym przypadku?

 Ambrose Young, to przystojny i popularny chłopak z szansą na światową karierę sportową, porzuca swoje plany, by wraz z czwórką przyjaciół wyjechać na wojnę do Iraku zaraz po ukończeniu liceum. Wraca sam, zniszczony i ciężko ranny fizycznie, ale również psychicznie. Zostawił w Iraku nadzieję i wolę życia, jednak nie zostaje z tym sam. Fern Taylor, dziewczyna, która podkochiwała się w nim za czasów szkolnych, ta wiecznie miła i uczynna, choć nie rzucająca się w oczy. Teraz ma zamiar zawalczyć o tę miłość, choć wymaga ona wielu wyrzeczeń i jeszcze więcej pracy. Dziewczyna będzie musiała przejść przez zalążek piekła, by przetrwać każde wydarzenie, które będzie miało miejsce w tej historii. Nie jest jednak sama, z pomocą rusza jej Bailey, niepełnosprawny kuzyn, który przez większość czasu jej towarzyszy. Ten chłopak ma do odegrania w tej historii większą rolę niż z początku mogłoby się wydawać.

 Powieść jest przedstawiona w kilku formach, mamy tu do czynienia między innymi z punktem widzenia Fern, Ambrose’a i Baileya, a w międzyczasie dochodzą nam jeszcze retrospekcje Ambrose’a. Czytelnik, który wcześniej nie miał do czynienia z taką formą może się z łatwością pogubić, jednak na rynku takie książki stają się coraz bardziej popularne i sądzę, że trzeba wyrobić sobie własne podejście do tego typu stylizacji. Z czasem czyta się to łatwiej i przyjemniej, choć tutaj z pewnością brakuje tu kilku elementów, które spoiłyby te wszystkie punkty w logiczną całość. Wiele fragmentów tej powieści nie doprowadza nas do niczego, mamy tu przykładowo opisy kilku dni z życia zwykłych nastolatków, które poprzeplatane są wątkami bardziej, lub mniej wyrazistymi, ale wciąż można poczuć niedosyt. Autorka nie ułatwia nam zadania, wrzuciła w tę historię tyle wątków pobocznych, że nie zawsze możemy się zorientować, kto naprawdę jest głównym bohaterem tej książki, a to wyjaśnia się dopiero na ostatnich stronach, jednak to było bardzo zaskakujące posunięcie, którego całkowicie się nie spodziewałam. Bohaterowie przez większość książki są nijacy, choć realistyczni, co ubolewałam, aż do momentu, w którym nabierają barw, jednak to również ma miejsce w drugiej połowie. Muszę powiedzieć, że ta książka jest mądra, naprawdę bardzo intryguje mnie to, jak autorka zmusiła czytelnika do refleksji i kojarzenia niektórych faktów. Po przeczytaniu nie mogłam zrozumieć, co tak naprawdę stało się w tych ostatnich kilkudziesięciu stronach. Biorąc pod uwagę ogół, mamy zawarte tu niemalże wszystkie powody, które skłaniają człowieka do zatrzymania się i zastanowienia nad tym, co przeczytał i bywa to przytłaczające, jednak potrzebne. W tak krótkiej objętościowo książce mamy wiele cennych lekcji o akceptacji, przeboleniu straty, odwadze, pomocy, którą bohaterowie nieśli zupełnie bezinteresownie, wraz z nimi przeżywamy utratę przyjaciół, żałobę i miłość, tę prawdziwą, która jest mimo wszystko i utrzymuje w ryzach. Wartościowa historia, która pokazuje, że wcale nie musi być idealne, by móc czegoś nauczyć.

Jeśli chcecie przeczytać książkę, która jest niekonwencjonalna i mimo, że nie jest idealna, potrafi mądrze przedstawić wiele trudnych tematów, w dodatku skłania czytelnika do wielu przemyśleń, to z pewnością ta historia przypadnie wam do gustu.

wtorek, 14 lutego 2017

TAG: Walentynkowy tag książkowy

Dzisiaj nie mam recenzji, a wyjątkowo tag. Spokojnie, u mnie wiele tagów nie ma, także mam nadzieję, że przeżyjemy ten ;)


1. Ulubiona historia miłosna.
Zawsze wzruszały mnie historie prawdziwe, gdzie choć jedno z bohaterów usilnie dąży do swojego "celu" i nie zmienia go ze względu na miłość, czy zauroczenie. Sądzę, że gyby ta historia skończyła się inaczej, to nie byłaby moją ulubioną. "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes, to historia prawdziwa, która w wielu aspektach mogłaby się wydarzyć, dlatego mocno uderzyła w moje serce i jeszcze przez długi czas będzie moją ulubioną historią miłosną.





                     

2. Największe książkowe ciacho.
Jamie Fraser z cyklu "Obcej" Diany Gabaldon. Od pierwszej części zapałałam do niego sympatią większą niż do bohaterów z innych książek i po ośmiu tomach nadal nic się nie zmieniło ;)






3. Ulubiona książkowa para.
Ponownie rzuciłabym tu "Obcą" i dała Jamesa i Clarie, ale dorzucę coś dla kontrastu i będzie to Rhysand i Feyra z cyklu "Dworu cierni i róż" Sarah J. Maas, oczywiście w szczególności chodzi mi o ich relację z "Dworu mgieł i furii". Według mnie idealnie do siebie pasują, oczywiście wszędzie muszą występować lekkie zgrzyty, więc nadal jest to harmonijne. Feyra nie drażni mnie jako bohaterka, co jest niezwykle rzadkie w książkach, więc czego chcieć więcej? Zresztą... Rhysand, więcej dodawać nie potrzeba.




4. Para, która działa tobie na nerwy.
 Długo się nad tym zastanawiałam, jednak albo nie przywiązuję do tego wagi, albo nie spotykam par, które aż tak bardzo by mnie denerwowały, żebym chciała je tu umieścić. Dlatego standardowo podam Katniss i Peetę z "Igrzysk śmierci" Suzanne Collins









5. Klasyka romansu - ulubiona książka.
Jestem pomiędzy "Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell, a "Wichrowymi wzgórzami" Emily Jane Bronte. Na potrzeby tego tagu postawię na "Przeminęło z wiatrem", ponieważ sądzę, że strasznie mało się mówi o tej książce, a szkoda.






6. Najsmutniejsza historia miłosna, którą kiedykolwiek przeczytałaś?
Nie czytam w większości stricte romansów, jednak takim, który sprawił, że płakałam był z pewnością "Kiedy pada deszcz" Lisy De Jong









7. Najlepszy książkowy pocałunek
O cholipka... Nie wybiorę, szczerze? Nawet nie przywiązuję większej uwagi do opisów pocałunków w książkach.










8. Najlepsza miłosna ekranizacja.
 Tak, muszę się powtórzyć w tym tagu. "Zanim się pojawiłeś" jest dla mnie najlepszą ekranizacją z gatunku tych miłosnych/romansowych, jednak nie do końca spełniła moje wymagania w kwestii samego świata przedstawionego i bohaterów. Oczywiście widziałam tabuny kobiet, które wychodziły z płaczem z kina, ja do takich nie należałam. Nie jest to wina tego, że wcześniej znałam zakończenie, bo u mnie ze wszystkim jak z filmem "Titanic", niby oglądam milionowy raz, a i tak będę płakać w tych samych momentach. Myślę, że ten film został nieco spłaszczony, jednak nadal bardzo go lubię.


9. Ulubiony autor piszący miłosne historie.
Colleen Hoover, od "Hopeless" - jej pierwszej książki wydanej w Polsce, jestem z tą autorką całym sercem i zawsze biegnę do księgarni w dzień premiery jakiejkolwiek jej książki, by móc powrócić do historii spod pióra Colleen. Myślę, że z czasem weszło mi to w nawyk i teraz nałogowo zbieram jej książki, jak dotąd na żadnej się mocno nie zawiodłam.







10. Najgorszy romans wszech czasów.
Mało czytałam "tych złych" książek, ale najmniej podobała mi się książka "Mine" Katy Evans. Po pierwszej części, czyli "Real" spodziewałam się dobrej kontynuacji i niestety obeszłam się smakiem do tego stopnia, że po trzecią już nie sięgnę. Książki wpadły do mnie przypadkiem i myślę, że długo u mnie nie zostaną ;)






11. "Duma i uprzedzenie" - jaka piosenka kojarzy ci się z tą książką?
Ponownie: żadna. Przynajmniej do tej pory o tym nie myślałam, a nie chciałabym wymyślać czegoś na siłę.




 





12. Ostatni romans/historia miłosna przy której się wzruszyłaś?
"Dwór mgieł i furii" Sary J. Maas, albo "Dziesięć płytkich oddechów" K. A. Tucker. Czytałam je w tym samym czasie, a obie mnie w jakiś sposób poruszyły, więc z chęcią podrzucę wam obie te pozycje.








13. Czerwień - kolor miłości. Ulubiona książka z czerwoną okładką?
"Morderstwo wron" Anne Bishop - uznajmy, że jest czerwona, a seria jest jedną z grona moich szczególnie uwielbianych, także nie mogło jej tu zabraknąć. Zupełnie inna niż wszystkie.








14. Ulubiona historia miłosna z dzieciństwa.
"Piękna i Bestia" - najmniej słodka i kolorowa bajka o miłości, gdzie para zakochuje się  sobie stopniowo i co ważne - mają na to sporo czasu. Nie zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, czy tam od pocałunku. Myślę, że dla mnie w dzieciństwie miało to znaczenie i teraz cieszę się, że w obecnych bajkach, główne bohaterki są bardziej niezależne.






15. Jesteś rozważna, czy romantyczna?
Pośrodku. Nie zatracam się w żadnej ze stron, potrafię być i romantyczna i rozważna, wszystko zależy od sytuacji, miejsca, czasu i mojego humoru oczywiście.

poniedziałek, 6 lutego 2017

"Assassin's Creed. Oficjalna powieść filmu" Christie Golden


 Nietypowy powrót serii Assassin’s Creed zaskoczył czytelników całkiem niespodziewanie. Wpierw został rzucony pomysł na film, a później dotarła informacja, że wyjdzie oficjalna powieść tego filmu, czyli coś nieczęsto spotykanego. Książka na podstawie filmu, który jest na podstawie serii gier? Przeważnie jest całkowicie odwrotnie i właśnie dlatego jeszcze bardziej zaszokowała informacja, że autorką powieści będzie ktoś nowy, nie znany nam już Oliver Bowden, a Christie Golden, która na swoim koncie ma wiele książek pisanych na podstawie gier. Czy jednak podbiła serce fanów tej jakże popularnej serii i czy w ogóle trzeba sięgać po książkę jeśli obejrzało się film?

 Callum Lynch staje przed wyzwaniem, a raczej przymusem wejścia do Animusa, urządzenia, które umożliwia dostęp do genetycznych wspomnień. Tak się składa, że jego przodkiem jest Aguilar de Nerha, który żył w czasach piętnastowiecznej Hiszpanii i należał do stowarzyszenia Asasynów. Poznając jego wspomnienia, Callum ma szansę poznać nie tylko swoje dziedzictwo, ale również odnaleźć coś, co pod żadnym pozorem nie powinno znaleźć się w rękach templariuszy. Nie ma odwrotu, mężczyzna musi pochylić czoła współczesnym templariuszom, lub przekonać się do swojego przeznaczenia, które od wielu pokoleń ma we krwi.

 Powieść jednak nie od razu wprowadza nas w sam środek akcji. Pozwala na zapoznanie się z bohaterami, przedstawia nam Aguilara, jego zaprzysiężenie i moc z jaką wierzył w swoje przeznaczenie i misję, choć nie miał lekkiego życia, a jego obietnica nie była standardowa, to nosił z dumą swoje brzemię. Przeskakujemy też z początku na dzieciństwo Calluma, gdzie młodego chłopca spotkała tragedia, której nie miał nawet czasu przyswoić. Czytelnik też niezbyt jest w stanie to zrobić, gdyż już po kilku stronach przeskakujemy aż trzydzieści lat do przodu. Tu właśnie historia zaczyna iść we właściwym kierunku, Callum jest dorosłym mężczyzną z czarną przeszłością, a jeden dzień ma odmienić jego życie o sto osiemdziesiąt stopni. Jego życie trafia w ręce kogoś innego, już nie włada nim sam, teraz jest zależny od osób trzecich, które nie do końca sprawiają wrażenie godnych zaufania. Jedną z ważniejszych postaci jest Sofia Rikkin i jej ojciec Alan, którzy są w posiadaniu siedziby Absterego, gdzie właśnie odbywa się większość wydarzeń.

 Film na podstawie książki nigdy nie będzie odwzorowany w stu procentach, a tu mamy przykład, że również książka na podstawie filmu może mieć braki. Fabuła jest typowa dla wielkiego ekranu, czyli szybka, poprzerywana fragmentami wielu różnych zdarzeń, miejsc i postaci, ale mimo wszystko krótka. Opisy są zwięzłe, sceny walk ledwie zarysowane i jakby ucięte, ponieważ już trzeba gonić do następnej sceny. Nie wszystko jest do końca dopracowane, jednak odpowiada formie filmu, zapewne wiele zmian nie mogło zostać wprowadzonych do książki, a autorka robiła co mogła. Nie sugeruję jednak, że to jest już odrzucające, czy złe, ponieważ to nie jest prawda. Książka zachowała swój klimat, jest z pewnością warta przeczytania, choć niektóre sceny mogą być dla czytelnika za krótkie. Jeśli czytelnik wcześniej zapoznał się z serią książek na podstawie gier, to tym bardziej może brakować mu tutaj opisów, które w tamtej serii są rozległe. Trzeba pamiętać, że to jest inny autor i zupełnie inna książka, a nie wszystko, co w niej się znajdzie będzie pokrywać się z tamtymi powieściami, czy grami. Jednak i ta powieść ma przewagę nad filmem, ponieważ mamy ujawnione myśli bohaterów, ich uczucia i podświadome wierzenia, które z czasem wychodzą na światło dzienne i przynoszą różne, nie zawsze pozytywne skutki.

Powieść „Assassin’s Creed” jest z pewnością warta przeczytania. Inna od swoich poprzedniczek, jednak dzięki temu możemy znaleźć coś nowego, co wprowadzi powiew świeżości do serii i urozmaici ją. Zapewne ta książka wywoła jeszcze więcej kontrowersji niż film, jednak to może jej posłużyć, w końcu ukazuje coś, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni, jednak nie jest to w żadnym stopniu złe. Coś dla fanów szybko rozwijającej się fabuły, jak i fanów Assassin’s Creed, ale również dla tych, którzy nigdy nie mieli do czynienia z tą tematyką. Nadarzyła się okazja, by to zmienić.

wtorek, 31 stycznia 2017

"Marek Trela. Moje konie, moje życie" Ewa Bagłaj


 Marek Trela, często uważany za ikonę, najczęściej kojarzy się ze stadniną w Janowie Podlaskim, co akurat jest dobrym skojarzeniem. Ten człowiek wyhodował Pianissimę. Tylko ile naprawdę o nim wiemy? Dzięki tej książce możemy się poznać wiele smaczków, których do tej pory trzeba było się doszukiwać w internecie, tym razem wszystko jest zebrane i gotowe na udzielanie informacji.

 Miłośnik koni, hodowca, weterynarz, w latach 2000–2016 prezes Stadniny Koni Janów Podlaski, wiceprzewodniczący Światowej Federacji Konia Arabskiego. Człowiek, który zdecydowanie zasługuje na miano legendy, a wszystko za sprawą swoich czynów i dużej ilości poświęconego czasu. Doczekaliśmy się o nim książki i z jednej strony możemy się cieszyć, jednak z drugiej powinniśmy być rozczarowani, ponieważ gdyby Marek Trela nadal pracował w stadninie, to nadal czekalibyśmy na tę książkę i według mnie warto by było czekać jeszcze wiele lat, choćby po to by nad Janowem nadal świeciła zwycięska gwiazda.

 W książce doszukamy się wielu interesujących faktów, od tych radosnych, jak przykładowo klacz Pianissima, oczko w głowie swojego hodowcy, po te smutne, czasami rozczarowujące, a szczególnie chodzi o zwolnienie Marka Treli z pełnionego stanowiska. Mamy zdaną całą relację, ilość telefonów, które otrzymał tego dnia i jak to się stało. Wierzę, że koniarze wiedzą o co chodzi, ale będą mogli się tu dowiedzieć jeszcze więcej. Wszystko jest szczerze opisane, żaden temat nie został zatuszowany, bo widocznie mieliśmy o tym przeczytać, a warto. Ze mnie ta książka wyciągnęła wiele różnych emocji, od początku czułam dumę i radość, mogłam poznać bardziej człowieka, który ma niezwykle dobre serce, jednak pod koniec czułam złość i bezradność z powodu tego, co się wydarzyło. Dodatkowo działa na mnie podświadomość tego, co teraz dzieje się w niegdyś wspaniałej stadninie w Janowie, ponieważ po odejściu Marka Treli odeszły trzy wspaniałe konie: Preria, Amra, oraz właśnie Pianissima. Dla lepszego poznania hodowcy, miłośnika i weterynarza na równi z końmi warto przeczytać od deski do deski tę historię, pozachwycać się pięknymi, starannie wybranymi zdjęciami, których w książce jest naprawdę wiele, a możliwe, że nikt poza tą książką ich nie widział.

Może ta książka nie ma za zadanie chwytać za serce, w końcu to biografia, jednak jest to wspaniała historia, którą powinien poznać każdy, nawet jeśli nie jest miłośnikiem koni, a kto wie? Może właśnie ta książka by to zmieniła?

wtorek, 24 stycznia 2017

"Na nocnej zmianie. Pióra Falkonu"

 W roku 2016 organizatorzy Falkonu zrobili coś nowego, co przyciągnęło wielu zainteresowanych. Mianowicie zorganizowali konkurs na opowiadanie Pióra Falkonu, gdzie laureaci mieli szansę umieszczenie swojego tekstu w książce u boku opowiadań popularnych autorów, typowych "starych wyjadaczy" w swojej dziedzinie, czyli w tym przypadku z Andrzejem Pilipiukiem, Agnieszką Hałas, Marcinem Przybyłkiem, Michałem Gołkowskim i Marcinem Podlewskim.

 Konkurs Pióra Falkonu przyciągnął ponad dwustu początkujących pisarzy, którzy postanowili wystartować ze swoim tekstem i pokazać, co potrafią zrobić z krótką formą, czyli właśnie opowiadaniem. Jak wiadomo - wybrano czternaście konkursowych i pięć pozakonkursowych historii, które trafiły do ten antologii, nie spodziewałam się takiej ilości, jednak było to miłe zaskoczenie, gdyż dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie. Wiadomym jest, że trafią się opowiadania lepsze i gorsze, jednak pozwolę sobie przytoczyć kilka z nich, które szczególnie wplotły się w moją pamięć. Z pewnością jednym z nich, jest pozakonkursowe "Future Fame" Marcina Przybyłka, które bardzo miło mnie zaskoczyło swoją fabułą w której czytelnictwo upadło, a czytelników trzeba kupować i tak właśnie napędza się gospodarkę. Świetny klimat, jedno z lepszych opowiadań w tym zbiorze. Mamy jeszcze ciekawe opowiadanie "Wheatherby" Barbary Gawrońskiej Pettersson, które zadowoliło mnie czerpaniem z mitologii, ale w szczególności zaskoczyło mnie motywem epistolarnym. Bardzo dobre opowiadanie, które w pełni zasługuje na swoje miejsce. Jest jeszcze "Dno morza" Tomasza Przyłuckiego, czyli opowiadanie o wojnie między Słowianami, a Wikingami, typowy steampunk, ciekawy temat i mogę powiedzieć, że ta historia miała potencjał. Oczywiście jest jeszcze opowiadanie, które wygrało, a od którego mamy tytuł książki, "Na nocnej zmianie" autorstwa Anny Szumacher, gdzie mamy motyw podróży między światami, jednak całe opowiadanie w porównaniu z innymi może wypaść dość średnio, jednak rozumiem, że drzemie w nim potencjał i bardzo żałuję, że nie będzie to pełnoprawną powieścią, gdyż może wtedy dążyłoby do bardzo wysokiego poziomu, ale żałuję też tego, jak się ono skończyło, czego oczywiście nie zdradzę.

 W ogólnym rozliczeniu wydaje mi się, że chyba naszym starym wyjadaczom powinęła się trochę noga przy debiutantach, jednak wszyscy wiemy, że na co dzień piszą zgoła dłuższe książki, gdzie mają więcej miejsca na wprowadzenie, opisanie fabuły i rozwinięcie całej akcji, więc wypadli dobrze, biorąc to wszystko pod uwagę. Początkującym pisarzom też zdarzyły się potknięcia, choć może jest to tak zauważalne przez wielowątkowość opowiadać, oczywiście pomijając stare, dobre science fiction i fantastyki, mówimy o  odmianach typu postapo, steampunk czy, cyberpunk, który w tej książce znajdziemy. Dla każdej historii musimy się przestawić, czytanie jednego za drugim nie wychodzi dobrze, gdyż wpływa to na naszą ocenę, a w końcu różnią się odmianą, co również trzeba brać pod uwagę. Jeszcze jednym aspektem jest właśnie negatywny aspekt większości historii, naprawdę wiele opowiadań jest czarnowidzących, z negatywnym zakończeniem, a w środku możemy znaleźć wiele krytyki dotyczącej otaczającego nas świata. W ten sposób nie dawałam rady w pełni czerpać radości z czytania tych opowiadań, po prostu nie mogłam już ładować w siebie więcej negatywów, którymi niektóre historie były przesiąknięte.

 Pióra Falkonu utrzymały bardzo dobry, choć nieco wyboisty poziom, ale dzięki temu jedne opowiadania spodobają się bardziej, inne mniej, a kto wie? Może czytelnicy odkryją nowe, nieznane sobie rejony fantastyki i science fiction? Organizatorzy poradzili sobie z wyborem opowiadań, które są różnorakie, więc z pewnością znajdziecie coś dla siebie. W pełni ciekawy zbiór po który polecam sięgnąć w wolnej chwili.

poniedziałek, 16 stycznia 2017

"Świat według Clarksona 6. Tak jak mówiłem..." Jeremy Clarkson

 Dziesiątki tysięcy ludzi pokochały Clarksona za jego szczerość, pogląd i to, że nie przebiera w słowach. Ten człowiek jest bezpośredni, czasami aż do bólu, jednak jego książki sprzedają się, a on pisze kolejne, więc musi to znaczyć coś dobrego. Przemawia do ludzi krótką treścią w postaci felietonów, których w każdej książce jest cała masa, a ich temyka jest niewiarygodnie różna. Jednak zaskakuję czytelników swoim humorem, czasami jasno wyraża swoje dość kontrowersyjne poglądy, jednak przede wszystkim robi to z przyjemnością i humorem, co widać od samego początku.

 Felietony mają to do siebie, że mogą być o wszystkim i w tej książce mamy chyba każdy możliwy przykład na to, że nie mają żadnej granicy. W tym przypadku jedynym zawężeniem jest świat i dzięki temu możemy odkryć bardzo wiele mechanizmów rządzących naszym życiem, choć tak naprawdę nie zawsze zdajemy sobie z nich sprawę. Przechodzimy od tematu przypuszczającego chęć odejścia Szkocji z Wielkiej Brytani, co przyczyniłoby się do zmiany brytyjskiej flagi do tematu wieszaka z którego można zrobić wykrywacz idiotów, a wszystko okraszone jest ogromną dawką humoru, który nie obraża czytelnika, a po prostu bawi i zachęca do poznawania dalszych absudów. Tematy bywają ksenofobiczne, jednak są przedstawione w sposób bardzo przejrzysty i nie trzeba się wysilać, by zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi, ponieważ autor nie kryje się ze swoimi poglądami, a wręcz chce przekazać je czytelnikowi, by mógł zrozumieć w jak dziwnym świecie się obraca. Dlatego też ta książka jest zabawna, ale i również w jakiś sposób pouczająca i uświadamiająca, w końcu bardzo możliwe, że większość tej książki była dla czytelników do tej pory wielką niewiadomą, przykładowo nikt by sobie nawet nie wyobrażał dlaczego największe szanse na przeżycie apokalipsy mają najmniej męscy z mężczyzn, a jednak Clarkson pokazuje nam, że taki pogląd istnieje. Ta książka jest zabawą na dobre kilka godzin, bardzo często można wracać do swoich ulubionych fragmentów i chyba właśnie dlatego jest to jedna z lepszych książek tego typu.

 Jeremy Clarkson już po raz szósty pokazuje nam jak powinien wyglądać idealny świat, oczywiście w jego mniemaniu, jednak większość jego stałych czytelników podziela jego poglądy. Tym razem autor ujawnia nam jeszcze więcej światowych absurdów, które miały, mają, lub mogą mieć miejsce i przy tym ukazuje swoje zdanie na dany temat, czyli jak powinno być. Można myśleć, że na świecie nie ma aż tylu niewyobrażalnie dziwnych, czy też absurdalnych faktów, by materiału starczyło aż na sześć książek, jednak dowiemy się, że prawdopodobnie to wszystko jest jedynie zalążkiem tego, co może nam ukazać Clarkson.Stali czytelnicy z pewnością z chęcią sięgną po tę pozycję, jednak to nowi zdecydowanie mają szansę poznać dokładniej człowieka, który w większości jest kojarzony tylko z tematyką motoryzacyjną i "Top Gear" i przekonać się, że ten Pan potrafi interesować się czymś więcej, niż motoryzacją.

 Polecam zdecydowanie! Książki Clarksona od zawsze mnie dziwiły, bawiły i uświadamiały, przeważnie w dość humorystyczny sposób. Warto sięgnąć :)

poniedziałek, 9 stycznia 2017

"Amerykańscy bogowie" Neil Gaiman


  Cień już trzeci rok odsiaduje wyrok w więzieniu i właśnie nadchodzi koniec jego kary, a wolność zbliża się nieubłaganie, co wywołuje w nim swego rodzaju niepokój. Nie zdaje sobie sprawy z powodu swojego dziwnego przeczucia, jednak dwa dni przez wyjściem na wolność jego żona Laura ginie w tajemniczych okolicznościach w wypadku samochodowym i choć wszystko wskazuje na zdradę małżeńską, to Cień nie wydaje się być do końca przekonany w tę wersję wydarzeń. Gdy wraca do domu w pełnym oszołomieniu, okazuje się, że na dokładkę dostaje tajemniczego gościa, który przedstawia się jako Wednesday i wszystko jakoś dałoby radę ze sobą pogodzić, jednak tajemniczy przybysz informuje, że jest żołnierskim uchodźcą, a na dodatek byłym bogiem i królem Ameryki. Mimo całego zamieszania wyruszają razem w podróż po kontynencie i starają się rozwiązać zagadkę mordestw dokonywanych każdej zimy w małym miasteczku Ameryki. Jednak cały czas ktoś stąpa im po piętach i wygląda na to, że niedługo będą musieli zdecydować co począć z tym tajemniczym gościem, który kiedyś będzie musiał wyjść z ukrycia.

  Amerykańscy bogowie to kolejna zaskakująca historia spod pióra Neila Gaimana, który kolejny raz serwuje nam niepowtarzalną historię pełną tajemnic, zagadek i niedopowiedzeń odkrywanych stopniowo, strona po stronie. Książka wciąga do granic możliwości, aż chce się ją przeczytać jednym tchem mimo jej objętości. Zaserwowano tu czytelnikowi świetnie wykreowanych bohaterów, którzy świetnie spełniają swoje role, z przyjemnością poznaje się ich charaktery i zdecydowanie umilają nam czytanie tej zawiłej powieści. Nie przywiązujcie się jednak do głównego bohatera jakim jest Cień, gdyż nie do końca można go uznać za czołową postać tej historii, choć to w żadnej mierze nie zmienia postrzegania całej historii, w końcu ona w każdym rozdziale broni się sama dostarczając czytelnikowi całą gamę skomplikowanych faktów, zawiłych scen i nowych, choć chwilowych postaci. Sama historia przedstawiona jest w idealnym klimacie obecnych czasów w pomieszaniu z bogami wszelkiej maści. Jedyną pomyłką popełnioną przez autora, który widocznie ma bardzo duże pojęcie o mitologii, jest fakt, że golem nie jest z Polski, a z Czech, choć wiadomo, że tutaj już trzeba zajrzeć dużo głębiej, zresztą wszyscy inni bogowie są przedstawieni prawidłowo i nie mamy możności przyczepienia się tutaj o całą resztę. Fani autora z pewnością znajdą tutaj wszystko czego szukają i jeszcze więcej, co nie jest niczym zaskakującym, gdyż wiadomo, że Gaiman uwielbia serwować swoim czytelnikom nowe, jeszcze nieodkryte rejony wyobraźni, co udowadnia w każdej swojej książce.

 Zdecydowanie warta uwagi, nie można zniechęcać się objętością powieści, która w sama w sobie jest dobrze dopracowana i rozwinięta do granic możliwości, a jednocześnie nie nudzi. Jedyne, czego można się spodziewać, to niedosyt po skończeniu powieści, który zapewne pozostanie w czytelniku na jakiś czas.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

"Wiem, że tu jesteś" Clélie Avit

 
  Zaskakująca, niesamowita i niezwykle wzruszająca opowieść o wierze, sile i miłości. To jest ta książka, która sprawia, że łzy płyną, a do ostatniej strony nie można się oderwać, by potem wpaść w stan osłupienia przy którym myśli wirują jak szalone. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że taka historia mogła się wydarzyć, co powoduje niejaki szok i rozwija wiele emocji w jednej chwili, tylko trzeba się nad tym dłużej zastanowić.

  Elsa, trzydziestoletnia alpinistka, wcześniej żywiołowa, czerpiąca z życia pełną piersią, lecz dziś przykuta do łóżka w stanie śpiączki, a jej stan od wielu tygodni się nie zmienia. Jednak bohaterka wszystko słyszy i zapamiętuje, a w dodatku zachowała większość wspomnień, prócz tych z wypadku. Miłość do gór zabrała jej wszystko, wraz z jedną pomyłką cały jej świat runął, a teraz lekarze otwarcie spisują ją na straty.
 Thibault znajduje się w jej sali przypadkiem, przyjeżdża do swojego brata, który potrącił śmiertelnie dwie nastolatki, a sam wyszedł z tego dość szczęśliwie, połamał kilka kości i bohater nie może mu tego wybaczyć, obwinia go i dlatego nie chce mieć z nim nic wspólnego. Mężczyzna zaczyna regularnie odwiedzać Elsę i z czasem odkrywa, że się w niej zakochał, jednak czy to wystarczy by obronić kobietę i wyprowadzić ją ze śpiączki?

  Autorka zaskoczyła mnie bradzo pozytywnie, opisała historię tak realistyczne, że można się poczuć świadkiem tych wszystkich zdarzeń. Widzimy jak rodzina się poddaje, rodzice bohaterki mają odmienne zdania co do szans na przeżycie córki, siostra wciąż przyprowadza innych facetów, a przyjaciele Elsy pojawiają się coraz rzadziej w szpitalu. Dostrzegamy, jak wszyscy tracą nadzieję, ale Thibault nie jest jak oni. On zaczął ją postrzegać z innej perspektywy, dał jej szansę i sam zaangażował się w życie alpinistki. Nie zawsze dostajemy coś na wyciągniecie ręki, a ta historia idealnie nam to odzwierciedla, ponieważ w niej ujrzymy ból, cierpienie i siłę walki. Wiara i miłość nie zawsze prowokują nas do działania, czasami trzeba jeszcze siły, którą z czasem zyskują nasi bohaterowie, tylko czy nie jest już na to za późno? Prędzej, czy później będą musieli zmierzyć się z czymś, na co oboje nie będą mieli bezpośredniego wpływu, a wtedy ich starania mogą pójść na marne.

  Jeśli szukacie życiowej historii, która poruszy serca i pozostawi w stanie osłupienia, to zdecydowanie dobrze trafiliście. Ta książka wywoła w Was szereg różnych emocji, wystarczy wczuć się w historię i zobaczyć, co przeżywa wiele rodzin, które mają kogoś w stanie śpiączki.