Ponoć nie powinno się recenzować biografii, czy autobiografii, jednak ja mam zamiar trochę Wam dzisiaj opowiedzieć o tej świetnej książce, która związana jest z moją motocyklową pasją i najchętniej zdobyłabym na niej autograf autora, a znaczyłby dla mnie więcej niż taki zwykły na kartce. Chcecie wiedzieć o co w tej książce chodzi? Nawet jeśli nie jesteście fanami motocykli i wyścigów, to i tak warto ją przeczytać ;)
Książka, jak to biografia, od samego początku wtłacza nas do czyjegoś życia, tak i tu poznajemy Martina jako małego chłopca, choć te chwile są pobieżne, zaledwie kilkanaście stron. Wiemy, że jego ojciec jeździł motocyklami, jego matka jest stanowczą kobietą i że ma trójkę rodzeństwa, a jego pasja motocyklowa nie powstała z talentu i nie pojawiła się od razu. Wstęp świetny, choć większość może mieć problemy z wgryzieniem się w tematykę. Na kolejnych stronach ukazuje nam się to, co mnie najbardziej interesowało, czyli początki kariery i tu muszę powiedzieć, że trochę wytrącały mnie z rytmu czasy. Najpierw czytamy o 2001 roku, by zaraz czytać o 2011, czy też innym i po chwili znów wracamy na właściwy tor. Trochę zdemotywował mnie brak chronologii, jednak nie poddałam się, bo mimo to, książka jest naprawdę porządna, napisana przyjemnym językiem i nie ma w niej wielu bezsensownych informacji. Możemy przeczytać o wypadkach, tych śmiesznych, jak i tych śmiertelnie poważnych, które działały na mnie z trwogą, choć wiedziałam, że przecież to przeżył, teraz nic mu nie jest, ale moje emocje bywały różne przy tej książce. Śmiałam się przy sytuacji z jego kolegą, który miał nową dziewczynę (nie zdradzę o co chodziło) i uśmiechałam się pod nosem w sytuacjach w których autor nie dał sobie w kaszę dmuchać. W sumie to bawiłam się przez całą książkę, choć miałam momenty, które powodowały chęć odłożenia jej, ale dawałam jej raz za razem szansę i teraz mogę spokojnie powiedzieć, że było warto, a wy musicie chociaż sięgnąć po tę książkę.
Nie martwcie się, styl jest łatwy i prosty, jedyne co może być zaskakujące, to opisy, bardzo szczegółowe, czasami zabawne, autor nieźle się bawił podczas pisania tej książki i widać, że zostawił na kartkach tej książki swoje emocje, to się odczuwa podczas czytania i jest to jedna z lepszych rzeczy, jakie Guy mógł zrobić, a możliwe, że zrobił to nieświadomie i jest to świetna sprawa.
Okładkowe stroki! Nie patrzcie tym razem na okładkę aż tak bardzo, bo o ile przód jest świetny, to z tyłu mamy niezbyt korzystne zdjęcie Martina, ale naprawdę, to nie ma znaczenia, nie ujmuje to tej książce, ona sama w sobie jest w takim bezstresowym klimacie i ja za nic nie zmieniłabym tej tylnej okładki, bo właśnie tak widzę tego motocyklistę i wiem, że on będzie taki do końca, kontrowersyjny i trzymający życie za ogon.

***
Dwa tygodnie mnie nie było, zabiegany człowiek, ale już nadrabiam! :)
A jak u was? Jak po Targach? Zadowoleni?
Ja mogę powiedzieć, że zdobyłam autograf Jakuba Ćwieka i w końcu odwiedziłam Epik, wystarczająco długo czaiłam się na ich zakładki magnetyczne ;) Jednak nie zdążyłam do Wojciecha Cejrowskiego, zbyt późno przyjechałam, a ludzie stający okoniem na środku wąskich korytarzy nie ułatwiali mi sprawy. Jeszcze gdzieś kiedyś go złapię ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz